Trans Pireneje z BASIĄ..
- pacholecmatys
- 3 wrz
- 1 minut(y) czytania
Trans Pireneje – 8 dni w piekle słońca i pięknie gór Plan zakładał 775 km i ponad 17 500 m przewyższeń, ale upał, choroby i zmęczenie pokrzyżowały plany wielu. Ja przejechałam 532 km i 11 619 m pod górę – czyli 68,65% dystansu i 66,11% przewyższeń. Już pierwszy dzień pokazał skalę trudności – z 17 osób cztery zrezygnowały po połowie dystansu. Temperatura sięgała 36°C, asfalt szorstki, ale kierowcy we Francji jeżdżą niezwykle ostrożnie. Widoki – bajkowe: zielone łąki, stada krów i owiec, zadbane gospodarstwa. Kolejne dni to walka z górą i żarem – przełęcze, podjazdy 15 km non stop, spotkania z końmi na drodze, owcami, osłami i… gzy. Były chwile zachwytu (pizza z kaczką i jabłkiem!), ale też momenty kompletnego braku sił, spuchnięte dłonie, łydki i stopy. Temperatura w słońcu dochodziła nawet do 45°C, woda w bidonie – gorąca, a schłodzenie głowy w wiejskich wodopojach dawało ulgę tylko na kilka minut. Zjazdy, choć piękne widokowo, były trudne – nachylenia do 12% i setki metrów w dół paliły dłonie od ciągłego hamowania. Ostatni etap poprowadził od Zatoki Biskajskiej po Morze Śródziemne – piękna klamra trasy. Finalnie pełną trasę ukończyło tylko 6 osób (5 panów i 1 pani, czyli 30% grupy). Były wypadki, choroby i skrajne wyczerpanie. Ja – najstarsza uczestniczka – zmierzyłam się z jedną z najtrudniejszych przygód w życiu: osiem dni pod rząd, bez przerwy, w upale i górach. Wyjazd ekstremalny, niezapomniany i… warty każdego litra potu. Barbara Kołczyńska.























Komentarze